Święta za pasem, wszyscy biegają po sklepach, a mnie dopadło przeziębienie i to konkretne przeziębienie. Mam nadzieje że to nie żadna ptasia grypa, ani tym bardziej filipińska zaraza. Tak czy siak - czułem się okropnie. Do tego stopnia, że nie miałem siły zwlec się z wyra. Postanowiłem wezwać lekarza na domową wizytę. Na cud nie liczyłem (choć to ostatnio modne), ale miałem nadzieję, że chociaż jakaś młoda fajna pielęgniarka mnie odwiedzi i zamiast baniek postawi mi fajfusa. Okazało się, że żaden lekarz nie przyjedzie, bo akurat służba zdrowia strajkowała, ale pani z rejestracji w przychodni powiedziała, że mimo wszystko kogoś przyśle. Okazało się, że sama przyszła. Na leczeniu słabo się znała, ale uczciwie muszę przyznać, że szybko postawiła mnie na nogi. Zastosowana przez nią terapia okazała się na tyle skuteczna, że po kilkunastu minutach intensywnych ćwiczeń chlusnąłem jej spermą prosto w oczodół.